Obejrzałam dokument "Minimalizm: czas na mniej" i mną dosłownie wstrząsnęło.
Myślę, że przez ostatnie kilka lat usunęłam co najmniej kilka tysięcy rzeczy z domu, z kuchni, sypialni, pokojów dziecięcych, łazienki, ostatnio biura (w biurze uzyskałam dwie i pół szafy wolnej przestrzeni), a nadal mam w nim mnóstwo pierdoletów, których nigdy nie używam, jak na przykład cały skład piwnicy i garażu, nietykanych nigdy, miliony śrubek, (jeszcze po eks - więc pytam: jak ma przyjść nowe, skoro mam w piwnicy rzeczy eks?) sznurków, pudełek, do których nie zaglądałam od lat. Skoro nie zaglądam, po co to trzymam?
Zatem misja: odgracanie piwnicy. Na pierwszy ogień poszła stara, plastikowa choinka (po kilkunastu latach jej posiadania nabyłam mniejszą), zajęła osiem wielkich worów na plastik. Samo jej pakowanie do worów zajęło synowi 32 minuty. Miejsca w piwnicy zwolniło się dramatycznie dużo. Z ulgą wywiozłam na PSZOK. Czego mogę, to się tego pozbędę, choć jak patrzę na te rzeczy, to chyba mam początki syllogomanii, bo ciężko mi się z nimi rozstać.
A ja się trochę buntuje przeciw tej modzie na wyrzucanie i pozbywanie się. Uważam, że lepsze jest wrogiem dobrego, więc póki dana rzecz mi dobrze służy, nie widzę sensu pozbywania się jej czy zastępowania jej nową. Jestem też sentymentalna i lubię gdy każda rzecz w moim domu wiąże się z jakimś wspomnieniem, jak choćby zupełnie niepotrzebna, ale bardzo ważna dla mnie maskotka, którą otrzymał mój syn jako noworodek i którą trzymał potem w rękach mój odchodzący już ze świata żywych były mąż (nie pamiętał odwiedzin syna, pytał o niego, więc kolejnym razem zostawiliśmy mu tego miśka na znak). Stanowczo i dawno wyrosłam już z misiów, ale ten będzie stał na półce, póki żyję.
OdpowiedzUsuńTo my decydujemy.
Pozdrawiam :)
Tak podchodzę do przedmiotów. W moim domu są czymś więcej niż przedmiotami i mam w nosie, co na to poradniki ;)
Myślę, że źle mnie przeczytałaś. Ja pozbywam sie zalegających od 15 lat gratów, a nie pamiątek rodzinnych.
UsuńPrzepraszam, narwaniec ze mnie wylazł i przekorny duch. Nie zrozumiałam Cię źle, ale od razu przyszły mi na myśl te wszystkie mądre poradniki, które dyktują nam, jak mamy żyć - i tak jakoś popłynęłam... Teraz napotykam dużo książek i artykułów o minimalizmie i trochę się na ten trend zżymam.
OdpowiedzUsuńWłaśnie w tego typu poradach czytam, żeby wyrzucać stare listy itp. - no, chyba zwariowali! Sami oceniajmy, co dla nas ważne, a czego już nie chcemy.
Jasne, że czasem trzeba po prostu posprzątać. Też parę rzeczy w życiu wyrzuciłam, choć zdarzało mi się też zaraz potem tego żałować. Czasem rzeczy "same" do nas przychodzą i robi się ich jakby za dużo. Miałam na przykład telewizor po Mamie, a potem odziedziczyłam drugi po b. mężu - oddałam ten starszy jakiejś obcej kobiecie z ogłoszenia, która po odejściu od męża rozpoczynała życie od przysłowiowego zera. Czasem również mnie zdarzyło się kupić coś, co po prostu nie zdało egzaminu.
Nie kierowałam tej odpowiedzi przeciwko Tobie i jeśli to tak zabrzmiało -przepraszam.
Właśnie takie porządki miałam na myśli. Nie wyrzucam listów, zdjęc i czegokolwiek, co ma dla mnie znaczenie emocjonalne. Ale np. oddałam komuś 30-letnie radio, bo mam drugie. Tysiące śrubek, bo u mnie tylko stoją. Zaglądam do szafek nietykanych od lat. Itd.
UsuńTrochę mnie zniosło na manowce z tym odpisywaniem. Dobrze jest to zauważyć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
P.S. *a raczej z tym komentowaniem. Przyznaję uczciwie.
OdpowiedzUsuń