Nie mogę się napatrzeć na moje "pazurki".
Wczoraj w pracy zabawa w chowanego przed urzędnikami urzędu skarbowego, którzy usiłowali doręczyć na gwałt korespondencję (stara zasada - od 18 grudnia nie odbierać korespondencji ze skarbówki). Musiałam mijać się z prawdą w rozmowach z nimi jako osoba upoważniona do odbioru listów (nie przyznałam sie w rozmowie z urzędnikiem, że ja to ja) i w sumie najpierw uciekłam do klienta, a o trzynastej uciekłam do domu, bo pan ze skarbówki bardzo natrętnie wydzwaniał, że koniecznie dzisiaj musi osobiście dostarczyć pismo. Nie z nami te numery. Skoro nie wysyła pocztą i koniecznie DZIŚ, to znaczy, że to BARDZO ZŁA wiadomość i tym bardziej trzeba ją przenieść na nowy rok. W związku z powyższym podjechałam do biura po kinie wieczorem ("Prawdziwy ból", dobrze sie ogląda) i zabrałam dokumenty do domu i do świąt będę pracować zdalnie. To znaczy mam nadzieję, że wyrobię sie jutro ze wszystkim i będę mogła zająć się swoim osobistym życiem.
Dostałam premię świąteczną w kwocie, którą nie ma się co chwalić, ale z drugiej strony lepiej przytulić cokolwiek, niż nic. Za pół premii nakupiłam sobie swetrów, guglowałam i guglowałam, i wyguglowałam pewną rodzimą markę o dobrym składzie o 60 zł taniej niż za ten sam sweter wełniany z Allegro i każdy poniżej 200 zł, w jakimś warszawskim butiku. Chciałabym, aby mój wewnętrzny popyt wreszcie się nasycił, jak po rzuceniu przez rząd masła na rynek. Ale kto to wie, czasami nie panuję nad sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz