środa, 25 grudnia 2024

Boże Narodzenie

 Boże Narodzenie całkiem w porządku, aczkolwiek chłopcy byli cały dzień (od wieczora Wigilii) u ich taty. Rano sprawa urzędowa (tak, dostałam wezwanie na 25.12, są instytucje, które pracują w Święta normalnie), potem obiad u rodziców. Tata zachowywał się całkiem w porządku, nie pouczał jak zwykle, mama nieco próbowała coś tam pokrzykiwać na niego i jego psa (co ja nieodmiennie biorę za lekką agresję słowną). Wieczorem obejrzałam na Netfliksie film "Maryja" i choć nie znam Biblii na tyle dobrze, by odnieść się do szczegółów scenariusza i lektorka jest beznadziejna, to generalnie upłakałam się. W ogóle myślę sobie, że odrzucając władze religijne, sama wspólnota Kościoła nie jest niczym złym. Myślę, że w najtrudniejszym okresie swojego życia doświadczyłam opieki z góry: kiedy dostałam pierwszej psychozy, a myśli stały się nieznośne, założyłam zielone kalosze w stokrotki i pierwszy porządny płaszcz kupiony za studenckie stypendium w butku na głównej ulicy Katowic. To był czas okropnego wewnętrznego napięcia wewnętrznego, taki osobisty „Sturm- und Drangperiode”. Kalosze wybrałam dlatego, że identyczną parę posłałam komuś w świat na szczęście, a płaszcz – pierwszy porządny ciuch za pieniądze zdobyte własnym nakładem sił. Z tego miejsca korzystając okazji chciałam podziękować rodzicom, w szczególności mojej mamie, którzy włożyli ogromny trud w moją edukację tylko po to, żebym mogła realizować, co mi się tylko w głowie usrało.

Podczas tego spaceru doszło do samorozmowy – nie jakieś tam głosy z wnętrza głowy, jak twierdzi eksmąż, tylko po prostu szłam przez las kierując się słońcem padającym na zielone kolory, zadawałam sobie myślach pytania i próbowałam znaleźć na nie odpowiedzi. Generalnie wyszło mi, że mieszkam na krawędzi dwóch światów (co się poniekąd zgadza z rzeczywistością), jestem osieroconą córką księdza, do tego jednocześnie swoją matką i ojcem, dom został wybudowany na starym poniemieckim cmentarzu i doszłam do takiego etapu w życiu, kiedy została ze mnie pusta, plastikowa butelka, nabita na patyk do góry dnem – w taki sposób, że nic już się w niej nie zatrzyma; wszystko, co jakimś cudem dostałoby się do środka, po prostu zgodnie z prawami fizyki wypłynęłoby na ziemię w lesie. Las się skończył, wydało mi się, że widzę w oddali góry Dolnego Śląska – to był efekt studiowania bloga Kurki Domowej. Potem postałam chwilę na łące, ale mój „pociąg życia” (był taki film) nie nadjechał, postanowiłam więc zawrócić. Wyszłam z lasu na przystanek autobusowy, czekałam kilkanaście minut, nawet podjechał policyjny patrol, policjantka otaksowała mnie wzrokiem, ale siedziałam sobie na ławce cicho i spokojnie, więc po chwili patrol odjechał. Wsiadłam w drugi odjeżdżający autobus. W kieszeni znalazłam jeden grosz oblepiony landrynką, pomyślałam więc, że za tę podróż zapłacę tym jednym groszem. Rzuciłam go na podłogę autobusu i wydało mi się, że w ten sposób zostawiam za sobą ślad moich emocji. Wysiadłam na Stradomiu, czy może było to Trzech Wieszczy, przeszłam spacerkiem między blokami i na żółtej skrzynce gazowej zostawiłam malutką, czarną figurkę pieska – wydało mi się, że w ten sposób zostawiam ślad dawnemu koledze ze szkolnej ławki, który obecnie pracuje w Gazowni. Doszłam do dworca, na szczęście nieczynnego, bo gdyby było inaczej, pewnie wsiadłbym do pierwszego lepszego pociągu, a moja matka, która robi od ręki rzeczy niemożliwe, do dzisiaj szukałaby mnie programami typu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Bóg mnie jednak nie opuścił wtedy. Kiedy już ochłonęłam, doszłam do wniosku, że muszę wrócić do domu pieszo, bo przecież nie miałam żadnych pieniędzy na autobus. Do dziś się zastanawiam, czy jako taka uczciwość to cecha wrodzona czy nabyta w drodze wychowania – korzenie mam iście piekielne, ojciec – emerytowany policjant-milicjant, matka – obecnie emerytowana urzędniczka urzędu kontroli skarbowej (a przydomek miała tam chyba „Bulterier”).

I myślę sobie też, że Józef miał mega odwagę, że wziął sobie za żonę kobietę w ciąży, z która nigdy nie spał, która twierdziła, że zapłodnił ją Duch Święty, a potem - mówiąc memem- pojawiło się trzech kolesi znikąd z prezentami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Boże Narodzenie

  Boże Narodzenie całkiem w porządku, aczkolwiek chłopcy byli cały dzień (od wieczora Wigilii) u ich taty. Rano sprawa urzędowa (tak, dostał...