Otóż nagle dotarło do mnie, że utknęłam.
Utknęłam na przedmieściach byłego miasta wojewódzkiego, którego nawet Muńkowi Staszczykowi żal, że upada, gdy przyjeżdża ze stolicy odwiedzić matkę.
Utknęłam w pracy, w której nie mam możliwości awansu i wyjścia poza pułap średniej krajowej. Pracy, z której w sumie ciężko na przyzwoitym poziomie utrzymać w pojedynkę trzy osoby. Tęskniąc trochę za poprzednią pracą. Jednocześnie która daje mi poczucie jako takiego przysługiwania się ludzkości. Jednocześnie pracy, którą wielu traktuje jako zło konieczne. Jednocześnie myśląc, że tę pracę w sumie lubię, nie męczę się w niej, mimo, że nie mam szans na kredyt hipoteczny w pojedynkę (na szczęście nigdy nie był potrzebny).
Utknęłam w swoich singielsko-staropanieńskich przyzwyczajeniach. Nieprzestawianiu zegara w sypialni na czas zimowy. Posiadania nadmiaru czasu na wyłączność. Oglądaniu "Pierwszej miłości" w tygodniu i "Columbo" w weekendy.
Utknęłam nie dość, że w związku LAT (Living Apart Together; razem, ale osobno), to jeszcze w związku na bardzo dużą odległość fizyczną. Normalnie mi to nie doskwiera, ale dzisiaj, w pierwszym pracującym dniu po prawie dwóch tygodniach niechodzenia do pracy poczułam, że chcę wracać do domu, gotować zupę ogórkową nie tylko dla dziecka i potem wieczorem od czasu do czasu jeść z ukochanym sery popijając różowym winem.
Niechże coś się wydarzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz