Celebrowanie długiego weekendu zaczęłam od piątkowego popołudnia - poszłam do lokalnego kina studyjnego na "W pokoju obok". Na sobotę kupiłam bilet do multipleksu na "Sztukę pięknego życia" chcąc jednocześnie po seansie troszkę pobiegać po sklepach, ale przypomniało mi się, że na piętnastą w sobotę mam zaproszenie na urodzinowy tort do bratanicy. Więc bilet przepadł. Postanowiłam nie rezygnować z obejrzenia filmu w ogóle i kupiłam bilety na świąteczny poniedziałek na "Agenta szczęścia" i "Sztukę pięknego życia". Od jakichś dwóch lat wybieram zwykle lokalne kino studyjne - raz ze względu na brak przewlekłych reklam (zmora multipleksów), dwa - cichsze nagłośnienie, trzy - cena.
Sobotnie przedpołudnie miałam dla siebie, trochę poczytałam, trochę pokawkowałam, nałożyłam maskę etapową na przebarwienia, potem maskę w płachcie, trochę poscrollowałam facebooka, który podsunął mi rysunek sprzed 11 czy 12 lat.
Niedzielny poranek zaczął się od czarnej kawy, potem pojechałam na jogę. Podoba mi się. Tempo spokojne, zdecydowaną większość ćwiczeń mogłam wykonać, choć mialam nieco probemów z utrzymaniem równowagi w pozycji stojącej na jednej nodze i nie byłam pewna, czy wyplączę kończyny z pozycji żółwia. Kupiłam karnet na następne cztery spotkania. Poranna joga to zajęcia, które mi odpowiadają, spokojne tempo, a tak mnie porozciągało, że poczułam piasek w oczach i po powrocie omal się nie utopiłam ze zmęczenia w gorącej wodzie w wannie. Senność czułam przez prawie całą resztę dnia, bo odzyskałam energię dopiero koło osiemnastej.
Par dżinsów, jak się doliczyłam przy zwrocie, zamówiłam jednak dwanaście, nie osiem - w jednych wyglądałam przyzwoicie, więc zostawiłam. Zrobiłam sobie i dziecku jajecznicę i zebrałam się z przesyłką zwrotną do paczkomatu.
Raz poszłam na grupowe zajęcia z jogi, ale stwierdziłam, że grupowych zajęć nie lubię. Uskuteczniam sobie codziennie jakieś pojedyncze asany - bardzo mi pomagają w stanach zmęczenia i spadku energii.
OdpowiedzUsuńLubię jogę za jej spokój.