Sobotnie przemyślenia

 Spałam dzisiaj dość długo, bo dopiero przed dziesiątą obudził mnie telefon od mojej miłości. Ostatnio jakoś zeszło się nam na poważne tematy, choć ja czasem dla żartu przypominam mu: "Dawno mi się nie oświadczałeś" i wtedy on, zupełnie poważnie, pyta: "Czy wyjdziesz za mnie?". Otóż wczoraj jakoś tak powiedziałam mu to, o czym długo już myślę - że gdybym miała drugi raz wychodzić za mąż, to niepotrzebny mi pierścionek zaręczynowy, impreza i goście. Najchętniej pobrałabym się tylko we dwoje, ale niestety prawo wymaga świadków. Bo ponoć nawet obrączki nie są wymogiem. Mam już nawet biały, lniany garnitur, w którym mogłabym wystąpić. Oczywiście mowa o ślubie cywilnym, tylko ten wchodzi w grę. Może mogłabym występować o stwierdzenie nieważności ślubu kościelnego, ale mnie do szczęścia kościół też niepotrzebny. Sam cywilny to chyba tylko w kwestii pozyskania informacji o ewentualnym leczeniu partnera, może w finansach (np. jeśli dalej będziemy etatowcami, może korzystniej byłoby rozliczyć razem zeznanie). Właściwie to już doszłam do takiego stanu, w którym mogłabym żyć w konkubinacie i z partnerem, który ma nieuregulowany stan cywilny (w sensie np. nieformalnej separacji). Co oznacza, że od młodzieńczego uznawania jednego "prawilnego" związku na całe życie, przez głęboką niechęć do związków i mężczyzn, doszłam do, hm, absolutu (jeśli tak to mogę sobie nazwać). W każdym razie mogłabym żyć na kocią łapę, kartę rowerową, w związku kohabitacyjnym, czy jak zwał. W kwestii ewentualnego spadku wymyśliłam sobie, że wzajemnie zrzeczemy się spadków po sobie - oboje mamy dzieci, a ja chciałabym, żeby majątek po miłości odziedziczyły jego dzieci, a po mnie - moje dzieci.

Dzień spokojny, zaopiekowałam się domem - odkurzyłam podłogi i uprzątnęłam krzesła wstydu w łazience i sypialni (czyli miejsca odkładania raz założonych w tygodniu ciuchów). Wstawiłam pranie, zmieniłam pościel, zrobiłam kilka lekcji angielskiego w Busuu i Duolingo, poczytałam Nienackiego, ogoliłam golarką do wełny płaszcz i dwa swetry, rozdzieliłam synowi jego rzeczy od moich do prasowania (syn prasuje sobie sam). Czuję się jednocześnie zrelaksowana, jak i to, że należycie wykorzystałam dzień. 

Przeprosiłam się też z Vinted i coś tam sobie kupiłam. Ostatnio zamówione na Zalando swetry właśnie zostały do mnie wysłane, ale już mam ochotę zwrócić wszystko - na miniaturkach w mailowej informacji kolory zupełnie inne niż na stronach, więc nie wiem, czego oczekiwać. Zastanawiam się nad zamówionym płaszczem, cena-koszmar, ale długo już marzę o czymś takim i może wreszcie, póki jeszcze jestem "po czterdziestce", spełnię to marzenie. Tak jak spełniłam marzenie o porządnym ekspresie do kawy i sprawiłam sobie Jurę - kawa gorąca, gęsta, esencjonalna, naprawdę dobrze wydane pieniądze.

Popularne posty z tego bloga

Sylwester marzeń

Kto jest prawdziwą gwiazdą?

302 w kafejce