208

 "Nie chwal dnia przed zachodem słońca" - przekonałam się kolejny raz. Gdy dodawałam wczoraj wpis, dzień biegł powoli i niemal nudnie, by nagle przed weekendem wystartować na pełnej petardzie. Tak mi się zadziało w pracy (w sensie odkryłam swoje błędy i to takie, że aż mnie poraziło), że dostałam takiego spida, że od mniej więcej dwunastej w południe jak zaczęłam pracować, tak pracowałam całe popołudnie, wieczór i noc do siódmej rano. Nie pomógł nawet validol pod język, zaparzyłam melisę, ale byłam zbyt zajęta stukaniem w klawiaturę laptopa, by ją wypić. Oczywiście mam nadzieję, że dzisiaj odeśpię i zrelaksuję organizm, mam nadzieję, że było to tylko chwilowe pobudzenie.

Waga powoli wraca do normy, po nieprzespanej nocy wydawałam się sobie opuchnięta, ale wzięłam kąpiel w wannie i teraz z peelingiem enzymatycznym na twarzy czuję się bosko. 

Na dzisiaj planów brak, w zasadzie mogłabym kupić coś do jedzenia, może odesłać paczkę do Temu (jednak jestem na nie), może przy okazji połazić po galerii. oczywiście czekają pewne sobotnie standardy - sprzątanie kuchni, łazienek, pranie i odkurzanie, ale równie dobrze mogę się tym zająć jutro.

Popularne posty z tego bloga

Sylwester marzeń

Kto jest prawdziwą gwiazdą?

302 w kafejce