czuję stres

 Sobota zaczęła się o 4:49 i długo nie odczuwałam zmęczenia, pewnie dlatego, że niemal cały dzień przebimbałam, wyszłam z domu tylko odebrać zamówienie z apteki (chcę przeprowadzić dwumiesięczną kurację Ascoferem na żelazo) i przy okazji kupiłam dzieciowi kubełek KFC. Wieczorem poprasowałam sobie ciuchy, przy czym przy okazji wzorem Jarmuża ponownie przebrałam ubrania, których nie noszę od kilku sezonów. Niepotrzebne ubrania albo oddaję siostrzenicom przyjaciółki, albo oddaję na PCK, nie mam cierpliwości, by handlować, jak ja to nazywam, szmatami; zresztą mam wrażenie, że nie wpisuję się w gusty Vintedzianek. Szafa faktycznie przestała pękać w szwach. Po kubełek byłam w galerii handlowej, przeszłam się po niej, ale "bohatersko" się powstrzymałam od zakupów -a raczej żal mi d*pę ściskał od patrzenia na ceny i liczenia, ile pieniędzy w zeszłych latach tak przewaliłam.  Jak się jednak okazało w niedzielę rano, padłam zaraz po dwudziestej - pamiętam jeszcze końcówkę "Columbo", a potem - niebyt. Padłam, tak jak się położyłam do serialu - w ubraniu.

Dzisiaj joga, pasowałoby zrobić pranie i ogarnąć podłogi, zwłaszcza u mnie pod łóżkiem. Zastanawiam się, czy odczytać załącznik do maila od audytorki, wczoraj weszłam na pocztę służbową i widziałam, że chce spotkanie na Teamsie. Nie wiem, czy spotkania online są lepsze, czy gorsze, niż te w realu, bo za rzadko je mam. Ale pamiętam moją pierwszą audytorkę (ta jest trzecia), tak się stresowałam w czasie spotkania, że poczułam smród własnego potu ze stresu. Na szczęście mam wyrozumiałą szefową, więc nie boję się zwolnienia przez błędy, ale sam fakt, że pewnych rzeczy nie ogarniam, jest przytłaczający. Oczywiście widzimy w pracy, że dużo łatwiej jest kontrolować, niż robić, ale cóż, procedury musimy przejść. 

Popularne posty z tego bloga

Sylwester marzeń

Kto jest prawdziwą gwiazdą?

302 w kafejce