wybory
Łapię się na mówieniu do siebie. Przykładowo, wstając z kanapy oznajmiam sobie na głos "idę sobie kawusi zrobić", "wstawię pranie", "czas najwyższy powiesić pranie", itp.
Rano w piątek kominiarz w mieszkaniu, potem praca zawodowa. W pracy rozmowa z audytorem i znowu uczucie w rodzaju "my, "krul" z bożyj łaski". Wydawało mi się, że cokolwiek wiem, a tu znowu wychodzą braki. Ale w miarę upływu dniówki głowę podnosiłam, jako że nie z takimi problemami pracownicy naszej mikrofirmy walczyli i że jest to tylko papier, a nie operacja na żywym organizmie. Potem wizyta na poczcie, gdzie kupiłam sobie flagę państwową - bardziej czuję się Polką, niż Europejką i od kilku lat wywieszam na domu barwy biało-czerwone. Miałam po pracy zająć się trawnikiem i chwastami na kostce, ale zaczęło padać.
W sobotę rano oglądałam program dla niesłyszących na Telewizji Katowice, był m.in. wywiad z głuchą modelką i ona, zapytana o to jak traktuje się jej niepełnosprawność w modelingu, powiedziała, że w pracy trzeba myśleć o celach, zadaniach, nie mieć innych myśli, w ogóle być taką twardą. I tak zamierzam podejść do aktualnego audytu, jak zawsze wiem, że na początku się będę załamywać i płakać nad swym losem, a potem jak zwykle wezmę się w garść i przejdę przez to. To tylko papiery, wszystko można poprawić. A niejedną kontrolę już przeszłam.
Prace w sobotę zaczęłam od nastawienia prania, a jak sąsiedzi się obudzili (sąsiad pali papierochy na tarasie zawsze) wyszłam skosić trawę, skończyłam upocona i buraczkowa na twarzy, myśląca poważnie o powtórnej kąpieli przed wyjściem na zakupy. Na zakupach weszłam po krople brązujące, wyszłam dodatkowo ze świecą zapachową, kremem do rąk i nitkami do zębów. Wczesnym popołudniem przyjechało na wybory dziecko ze stolicy, ale obaj najpierw pojechali do ojca - co nie było takie złe, bo nie musiałam gotować obiadu - choć i tak miałam gotowy żurek.
Dzisiaj wybory - jedziemy całą trójką.