227
W niedzielę rano mózg odmówił mi posłuszeństwa i zrezygnowałam z jogi. Oby to nie była stała praktyka.
Potem w południe dałam chłopakom rosół, poprosiłam (wreszcie skutecznie) o zajęcie się bluszczem i oto mam suche gałęzie wreszcie oderwane od kolumien i balkonu, niestraszące obserwatorów z ulicy. Niestety, te ponad dwadzieścia lat temu nikt mnie nie ostrzegł, że bluszcz czy wino nie nadaje się na nowoczesne tynki i zostały brzydkie ślady. Przez chwilę podziwialiśmy fakt, że Junior oderwał cały kawał, który kształtem dopasował się do kolumny - naprawdę to fascynujące, że rośliny potrafią się tak przystosować.
Popołudniem, po nakarmieniu psów u moich rodziców, pojechaliśmy na kręgle - oczywiście sprzyjało mi szczęście nowicjusza i z pięciu czy sześciu rund przegrałam tylko jedną. Od mamy pożyczyłam sobie skarpetki (jakoś założenie butów do kręgli na gołe stopy mnie przerastało, a zapomniałam zabrać swoich) - przy okazji przejrzałam jej szuflady w sypialni, w tym cztery szuflady pełne serwetek o średnicy 20 cm, szafa ubraniowa niedomykająca się, oj komuś stanowczo przydałby się mocny decluttering.