powiedzieć "kocham cię"
Młodsze dziecko pojechało w piątek do taty na cały weekend w celu nauki gotowania rosołu od kroku podstawowego, jakim jest kupno mięsa. Niestety, rosół wyszedł niedosolony i tata jako pierwszy doprawił sobie porcję na talerzu za pomocą maggi.
Po każdej takiej wizycie dziecko ma przemyślenia odnośnie różnic między mną, a tatą w kwestiach wychowawczych i światopoglądowych.
Za każdym razem wychodzi na to, że dobrze się stało, że się rozstaliśmy.
Że tata żyje w bańce (ale każde z nas żyje w swojej bańce), tylko tata nie myśli jak filozof "wiem, że nic nie wiem", ale wydaje mu się, że wie wszystko. Że jest zamknięty na opinię dziecka. Nie słucha, więc często nie ma sensu mu opowiadać swoje zdanie. Że kiedy dziecko miało 15 lat, tłukł mu do głowy, że najwyższa pora na inicjację seksualną, żeby znalazło sobie do tego "koleżankę, nie musi być od razu na całe życie, tylko do tych spraw". Że teraz też mu gada o podnoszeniu atrakcyjności fizycznej w celu znalezienia koleżanki.
Że nie zdziwi się, że tata za jakiś czas będzie miał nową kobietę i nowe dziecko (eks ma w sumie pięcioro dzieci z trzema kobietami).
Że od trzynastego roku życia mógł wybierać, z kim zamieszka i na tatę nigdy nie padło.
Że gdyby był LGBT, to tata by się załamał.
Ja się dziecku przyznałam, że tydzień temu rozkminiłam sama ze sobą, że jego tata nigdy przenigdy nie powiedział mi "kocham cię". Że wyszłam z takiego domu, gdzie się takich słów nie używało, więc nie robiłam z tego afery. Nic dziwnego, że kiedy zaczęłam to słyszeć od Mr. Biga (spotykałam się zaraz po rozwodzie), to oczadziałam. "Powiedz mi, czy tata kocha tę Klaudię, czy jest z nią tylko dlatego, żeby mieć się z kim bzykać?". Że w te samotne weekendy jest mi czasem nudno i smutno, ale nigdy nie zdecydowałabym się na bycie z kimś z lęku przed samotnością, bo bałam się tego tylko na samym początku - ale wtedy nie znalam życia w pojedynkę, bo zawsze byłam z kimś: najpierw z rodzicami, a potem zaraz z mężem.
***
W niedzielę pojechałam wieczorem do galerii poczuć atmosferę świąt. Niestety, nie było nawet świątecznej muzyki. Prawie, prawie kupiłam sobie świąteczny, porcelanowy kubek, ale szybko doszłam do wniosku, że mam w domu dwa takie i nie trzeba mi następnych skorup. Łaziłam wolno, aż zaczepił mnie bezdomny pytaniem o godzinę, po czym stwierdził, że jakoś ta niedziela zleciała, bo zawsze mu się dłuży. Wystraszyłam się, że będzie za mną łaził i szybko weszłam do najbliższego sklepu, akurat był to dział męski w Zarze - kupiłam starszemu dziecku trzy koszule.