piątek, 3 stycznia 2025

Dzień wczorajszy to już wiek

Wczoraj po napisaniu posta zrobiłam, co mogłam najlepszego dla siebie: umyłam zęby i położyłam się spać.  Rano obudziłam się ze spokojną głową i świeżym spojrzeniem na problem dnia wczorajszego.

Oczywiście mogłabym wyjechać i zmienić pracę, ale nie wiem, czy gdzie indziej znajdę równie przyjazną atmosferę. Poza ta praca przyszła do mnie sama, gdy byłam trzęsącą się staruszką po pierwszej psychozie, przetrwała kolejne rzuty choroby, była idealna do samotnego wychowywania dzieci, gdy pojęcie pracy zdalnej nie było jeszcze znane, a ja mogłam swobodnie przychodzić i wychodzić z biura o dowolnych godzinach, tak aby to dostosować do godzin pracy przedszkola i świetlicy szkolnej, no i generalnie była terapią.  Oczywiście mogłabym przestać wysyłać pieniądze starszemu dziecku na studiach i kazać mu się utrzymywać w stolicy samemu, sama jednak miałam komfort studiowania w obcym mieście i dorabiać zaczęłam dopiero na trzecim roku, jak zajęć i nauki było mniej; młodszemu mogłabym kazać kupować sobie słodycze wyłącznie z kieszonkowego, jednak w sumie aż takiej biedy nie miałam przez ostatnie lata; przed pandemią jeździliśmy nawet co roku na zagraniczne wakacje, potem dzieci zrobiły się trochę za stare, żeby z mamusią jeździć na wakacje; dopiero gdy ostatnia lokatorka przestała płacić i musiałam utrzymywać za nią wynajmowane mieszkanie i moją małą rodzinę, narobiło się problemów. Poza tym jakąkolwiek zdolność kredytową mam, może nie dostałabym kredytu hipotecznego, ale dostałam kredyt na samochód. Który zresztą po sprzedaży mieszkania od razu spłaciłam. A związek LAT jest idealny do wychowywania nastolatków, którzy mogą się buntować. Więc płynę, jak umiem.

Z efektem motyla to ciekawe. Zapisałam się przed Sylwestrem na zajęcia z jogi po znalezieniu odpowiedniego terminu - nie chcę chodzić w tygodniu, gdyż po powrocie z pracy wolę coś ugotować dla dziecka i z nim spędzić tę godzinę, dwie na rozmowie przy obiadokolacji, zwłaszcza, że może dziecko jeszcze niedługo będzie w domu, zanim wyfrunie. A po dwudziestej odzywa się we mnie stara baba osiadła i nie chce mi się już z domu wychodzić. Poza tym była to pora, gdy dzwonił ukochany, więc wolałam zostać w domu, by z nim choć chwilę porozmawiać. Teraz wyszukałam sobie zajęcia pod tytułem "Poranna joga" w niedzielne poranki. Boję się słomianego zapału, bo zajęcia już nie raz podejmowałam, ale rzucałam najdalej po dwóch miesiącach. Dlatego na razie opłaciłam tylko pierwszy trening. Poza tym od przedświąt realizuję program "zero alkoholu", okazji do picia w domu nie mam, ale w pracy poranna nasiadówka z lampką szampana to standard. Wyłamuję się z tej "tradycji", co oczywiście codziennie witane jest przez pozostałych współpracowników ze zdziwieniem, bo ponoć "kto nie pije, ten donosi".

Czytam sobie obecnie "Lalkę" i "Tylko one. Polska sztuka bez mężczyzn". Łęcka, mówiąc dzisiejszym językiem, szukała sobie utytułowanych orbiterów i trzymała Wokulskiego w friend zonie. Dzisiaj też są takie kobiety, a przemyślenia bohaterów, że kobiety głównie kochają tych, którzy nimi gardzą i źle traktują, mogłyby być przemyśleniami każdego współczesnego incela na temat chadów. Czterdziestoletni Rzecki uważany był za staruszka, dziś czterdziestka to nowa trzydziestka. Poza tym czytając zastanawiam, jak Łęcka dbała o higienę, jak czyściła zęby i czy myła się pod pachami w tych całych sukniach. 



czwartek, 2 stycznia 2025

Blue Monday - ciąg dalszy

Otóż nagle dotarło do mnie, że utknęłam.

Utknęłam na przedmieściach byłego miasta wojewódzkiego, którego nawet Muńkowi Staszczykowi żal, że upada, gdy przyjeżdża ze stolicy odwiedzić matkę.

Utknęłam w pracy, w której nie mam możliwości awansu i wyjścia poza pułap średniej krajowej. Pracy, z której w sumie ciężko na przyzwoitym poziomie utrzymać w pojedynkę trzy osoby. Tęskniąc trochę za poprzednią pracą. Jednocześnie która daje mi poczucie jako takiego przysługiwania się ludzkości. Jednocześnie pracy, którą wielu traktuje jako zło konieczne. Jednocześnie myśląc, że tę pracę w sumie lubię, nie męczę się w niej, mimo, że nie mam szans na kredyt hipoteczny w pojedynkę (na szczęście nigdy nie był potrzebny). 

Utknęłam w swoich singielsko-staropanieńskich przyzwyczajeniach. Nieprzestawianiu zegara w sypialni na czas zimowy. Posiadania nadmiaru czasu na wyłączność. Oglądaniu "Pierwszej miłości" w tygodniu i "Columbo" w weekendy. 

Utknęłam nie dość, że w związku LAT (Living Apart Together; razem, ale osobno), to jeszcze w związku na bardzo dużą odległość fizyczną. Normalnie mi to nie doskwiera, ale dzisiaj, w pierwszym pracującym dniu po prawie dwóch tygodniach niechodzenia do pracy poczułam, że chcę wracać do domu, gotować zupę ogórkową nie tylko dla dziecka i potem wieczorem od czasu do czasu jeść z ukochanym sery popijając różowym winem.

Niechże coś się wydarzy.



Blue Monday

Dół po Sylwestrze przyszedł szybko, w zasadzie nawet nie myślałam, że przyjdzie.

Nawet nie chce mi się pisać, dlaczego.

Generalnie oprócz urodzin za miesiąc nic się w moim życiu nie zmieniło .

A miało dziać się tyle magii.

Jedyna nadzieja, że to chwilowe uczucie.

środa, 1 stycznia 2025

Kto jest prawdziwą gwiazdą?

Moje dorosłe, ale wciąż nastoletnie dziecko w czasie oglądania Sylwestra z Dwójką kompletnie nie wiedziało, kim jest Bryan Adams, zapowiadany szumnie jako gwiazda, za to jak tylko weszła osoba próbująca swoich sił jako piosenkarka na fali popularności płynącej z roli bycia partnerką niejakiego Friza, od razu zakrzyknęło: "O, Wersow!". Tę z kolei ja widziałam po raz pierwszy w życiu, chociaż słyszałam o niej z racji awantury o posądzaniu jej o kradzież logo przy jednoczesnym studiowaniu przez nią prawa i pisaniu pracy z praw autorskich, opisanej na Pudelku.

To zdarzenie kolejny raz mi pokazuje, jak wielką siłę ma Internet. I jak upływa czas, stare gwiazdy przemijają, rodzą sie nowe. 

wtorek, 31 grudnia 2024

Sylwester marzeń

Jeszcze kilka godzin do północy. W mojej głowie krystalizują się postanowienia noworoczne, z których najpoważniejsze to dalsze trwanie w diecie redukcyjnej, próba podjęcia regularnych zajęć jogi i próba ograniczenia kompulsywnych zakupów online, kolejna zresztą.

Sylwester czeka mnie na "białej sali", właściwie grafitowej, bo pościel mam w graficie. Zamiast się stroić, czesać i malować, kończę porządki świąteczne myjąc kuchenne szuflady i czyszcząc sztućce gorąca wodą z sodą oczyszczoną i octem przy jednoczesnym myśleniu, że dobrze robi mi to na psyche. Przecież od czasu do czasu dobrze jest ogarnąć najdalsze zakamarki, zawsze mam wtedy wrażenie, że porządkuję duszę. Porządki te robię co najmniej kilka lat tak aby się przypadkiem nie przemęczyć, czasem odkrywając zaskakujące znaleziska (np. tu). 

Zatem - do obudzenia się w przyszłym roku!

niedziela, 29 grudnia 2024

Liefs uit Londen (Listy z Londynu)





 Van de wereld weet ik niets

Niets dan wat ik hoor en zie, niets

dan wat ik lees

Ik ken geen andere landen, zelfs al

ben ik er geweest

Grote steden ken ik niet

Behalve uit de boeken, behalve van T.V.

Ik ken geen andere stad dan de stad

waarin ik leef

Zij stuurt me kaarten uit Madrid
En uit Moskou komt een brief
Met de prachtigste verhalen
En God, wat is ze lief
Gisteren uit Lissabon "ik mis je" en
een zoen
Vandaag uit Praag een kattebel, want
er is zoveel te doen

 

O świecie nic nie wiem

Nic, poza tym, co słyszę i widzę, nic
poza tym, co czytam
Nie znam innych krajów, nawet jeśli
tam byłem
Wielkich miast nie znam
Poza książkami, poza telewizją
Nie znam innego miasta niż to, w którym żyję
Ona wysyła mi kartki z Madrytu
A z Moskwy przychodzi list
Z najpiękniejszymi opowieściami
I Boże, jaka ona jest kochana
Wczoraj z Lizbony „tęsknię za tobą” i
całus
Dziś z Pragi krótka notatka, bo
jest tyle do zrobienia

 

Znaczenia słów mogę się domyślać (przetłumaczyłam za pomocą Chata GPT), zdawałam maturę z niemieckiego i widzę podobieństwa w słowach, poza tym znalazłam kiedyś w odmętach Internetów angielskie tłumaczenie. To cały mój związek - to ja powinnam śpiewać, a bohaterem powinien być mój ukochany, a pocztówki zastępujemy rozmowami przez Whatsapp.

Jeszcze kilka lat temu, kiedy miałam bardzo negatywne podejście do związków w ogóle i generalnie postanowiłam sobie być sama do końca życia,  żartowałam z koleżanką (która nota bene nagle zerwała ze mną kontakt), że mój przyszły partner powinien być kierowcą TIR-a - często być w trasie i generalnie ograniczyć sie do tego, żeby wręczyć mi swoją kartę kredytową przez szybkę w aucie. Życie, jak zwykle, powiedziało: "Sprawdzam" i przysłało mi faceta z daleka. Po miesiącu od pierwszego spotkania wiedziałam, że to ten właściwy. Ale potem przyszły wątpliwości, mniejsza z tym z jakiego powodu. W każdym razie w przeciągu półtora roku trzynaście razy blokowałam go i odblokowywałam. I choć to może głupie, nadzieję dawała mi jedynie wróżba z tarota, według której miałam być z mężczyzną, który nie wystraszy się mojej choroby, który jest z daleka, często podróżuje, ma zawód wykonywany w uniformie i wróci z zagranicy z miasta nad morzem. Nadzieja matką głupich, ale jak mówi porzekadło dalej "każda matka kocha swoje dzieci". Dlaczego czekam? Chyba głównie dlatego, że nie mam nic innego do roboty, dzieci juz mam, to zegar przestał tykać ;) A tak serio - dlatego, że spełnia moje wymagania, o których napisałam tutaj. Czas fizycznej odległości, jak czuję, był mu potrzebny, by podjąć decyzję o zmianie jego dotychczasowego życia. Co będzie z tego, jeszcze nie wiem, ale wciąż towarzyszy mi nadzieja, że jeszcze wiele dobrych chwil przed nami i każdy miesiąc z nim będzie warty roku mojej samotności. 

piątek, 27 grudnia 2024

27/12

 A więc...

Ponoć nie zaczyna się zdań od "A więc".

Ale tak zacznę: a więc postanowiłam być wyłącznie szczęśliwa. Szczęśliwa tak bardzo, jak tylko pozwolą okoliczności zewnętrzne. A może postaram się nimi w miarę możliwości nie przejmować. Według starej opowieści mieszkają w nas dwa wilki: dobry i zły; rośnie w siłę ten, którego karmimy.

Przeczytałam kilka wpisów Emmy z Ptasiej piosenki (znajdziecie w linkach) i doszłam do wniosku, że własnie takie mam myślenie, jakie ona prezentuje w cyklu wpisów pt. "Historie rodzinne" . Pod całym jej ciągiem myślowym mogłabym się podpisać, wręcz chciałam na głos do siebie powiedzieć: "Tak, szłam tą drogą!" Udało mi się przejść drogę od osadzenia się w wygodnej roli ofiary (o, "jaka ja szlachetna, bo skrzywdzona" się sobie wydawałam) do osoby realnie oceniającej swoją rolę w poprzednim życiu. Od pozycji "miłość to ciągłe cierpienie" do stanowiska "kocham i jestem kochana, ale jesteśmy odrębnymi całościami". Udało się zatrzymać przymus odtwarzania traumy. Czy uda mi się zatrzymać traumę pokoleniową?

Jednocześnie od mojej metamorfozy, czuję, minęło tyle czasu, że nie umiem już towarzyszyć innym w tej drodze. Nie mam do tego wystarczającej już wrażliwości i cierpliwości. Cóż, nie muszę, bo terapeutą nie jestem. 

Postanowienie bycia wyłącznie szczęśliwym wiąże się z poczuciem konieczności opuszczenia miejsc, w których przebywałam notorycznie do tej pory - chcę postawić granice panującej tam stosunkom, czy też raczej powiązaniom, enklawom, bańkom i oczekiwaniem, jak to odczuwam, pożądanych od wszystkich takich samych postaw. Czuję od jakiegoś czasu, że muszę odejść z tamtych miejsc, by zrobić miejsce na rozwój, na nowe, na lepsze, zmienić otoczenie na takie, w którym będę wzrastać i w tym celu założyłam ten blog. Czuję od dłuższego czasu, że opłakałam moje rany i zakończyłam okres żałoby w moim życiu. Chcę, jak ponoć mi pisane, całkowicie przemodelować swoje życie. Pora jak najbardziej idealna - kończy się stary rok, nadchodzi nowe wszystko. A zatem, do starego-nowego życia!



Trzech Króli

 Po wczorajszych zajęciach mam zakwasy koło żeber, w karku i ramionach i bolą mnie kości siedzeniowe. Ale mam nadzieję, że "ruszyłam...