poniedziałek, 6 stycznia 2025

Trzech Króli

 Po wczorajszych zajęciach mam zakwasy koło żeber, w karku i ramionach i bolą mnie kości siedzeniowe. Ale mam nadzieję, że "ruszyłam" budującego się garba. 

Obejrzałam "Chatę", drugi raz w życiu i powiem jedno: drugi raz w życiu spłakałam się na tym filmie. Moja wiara jest dziwna, bo czasem proszę, by mi postawić tarota i nie chodzę do kościoła, choć swego czasu bywałam regularnie na Clara Montana zapalić świecę w intencji miłości, do tego też mam poczucie, że były takie wydarzenia w moim życiu, kiedy działo się coś poza światem. Pamiętam, jak przed pierwszym pobytem na oddziale zamkniętym całą noc nie spałam, poszłam do łazienki i zobaczyłam własne odbicie w lustrze. Nagle dotarło do mnie, że poznałam WIELKĄ TAJEMNICĘ, że to ja będę wiedzieć, kto urodzi następnego Zbawiciela. Oczywiście, pewnie było to wytworem zmienionej chemii w mózgu, ale wtedy, gdy miałam na świeżo tę wiedzę w głowie, poczułam magię bycia wybrańcem. Pomyślałam wtedy jednak, że w czasie moich narodzin anioł stróż nie na darmo położył palec na moich ustach, czego dowodem jest wgłębienie na górnej wardze, a położył ten palec, bym milczała na wieki. Potem ta sytuacja, gdy wyszłam z domu w amoku i szukała mnie policja, a ja po czasie ocknęłam się i wróciłam do domu. Wtedy Boże Narodzenie spędziłam na oddziale, przyszedł taki młody ksiądz, jeszcze pełen zapału, wtedy w gabinecie zabiegowym, bez kratki w konfesjonale, twarzą w twarz, pełna skruchy, ostatni raz (jak dotąd) spowiadałam się. Nigdy wcześniej nie miałam tak przejmującego doświadczenia.  Młody ksiądz też był pod wrażeniem, bo parę dni później, w czasie ciszy nocnej przyszedł do dyżurki pielęgniarek i zaczął wspominać to wydarzenie. Jak zawsze o tej porze było cicho, tak wtedy jego głos niósł się po całym oddziale, ja dostałam nagle takich palpitacji serca, że zerwałam się z łóżka i pobiegłam do tej dyżurki. Ksiądz spojrzał na mnie i zamilkł. 

Ale miało nie być o przeszłości.

Dziś po południu idę do kina na dwa seanse pod rząd i myślę, że mój tyłek to wytrzyma. Jutro powrót do normalnego trybu życia po okresie świątecznym. Mam trochę spotkań umówionych w tym tygodniu. Generalnie trochę będzie się dziać.

niedziela, 5 stycznia 2025

Długi weekend

 Celebrowanie długiego weekendu zaczęłam od piątkowego popołudnia - poszłam do lokalnego kina studyjnego na "W pokoju obok". Na sobotę kupiłam bilet do multipleksu na "Sztukę pięknego życia" chcąc jednocześnie po seansie  troszkę pobiegać po sklepach, ale przypomniało mi się, że na piętnastą w sobotę mam zaproszenie na urodzinowy tort do bratanicy. Więc bilet przepadł. Postanowiłam nie rezygnować z obejrzenia filmu w ogóle i kupiłam bilety na świąteczny poniedziałek na "Agenta szczęścia" i "Sztukę pięknego życia". Od jakichś dwóch lat wybieram zwykle lokalne kino studyjne - raz ze względu na brak przewlekłych reklam (zmora multipleksów), dwa - cichsze nagłośnienie, trzy - cena.

Sobotnie przedpołudnie miałam dla siebie, trochę poczytałam, trochę pokawkowałam, nałożyłam maskę etapową na przebarwienia, potem maskę w płachcie, trochę poscrollowałam facebooka, który podsunął mi rysunek sprzed 11 czy 12 lat.


Niedzielny poranek zaczął się od czarnej kawy, potem pojechałam na jogę. Podoba mi się. Tempo spokojne, zdecydowaną większość ćwiczeń mogłam wykonać, choć mialam nieco probemów z utrzymaniem równowagi w pozycji stojącej na jednej nodze i nie byłam pewna, czy wyplączę kończyny z pozycji żółwia. Kupiłam karnet na następne cztery spotkania. Poranna joga to zajęcia, które mi odpowiadają, spokojne tempo, a tak mnie porozciągało, że poczułam piasek w oczach i po powrocie omal się nie utopiłam ze zmęczenia w gorącej wodzie w wannie. Senność czułam przez prawie całą resztę dnia, bo odzyskałam energię dopiero koło osiemnastej. 

Par dżinsów, jak się doliczyłam przy zwrocie, zamówiłam jednak dwanaście, nie osiem - w jednych wyglądałam przyzwoicie, więc zostawiłam. Zrobiłam sobie i dziecku jajecznicę i zebrałam się z przesyłką zwrotną do paczkomatu.

sobota, 4 stycznia 2025

Raz do roku w Skiroławkach

Boże, jak wczoraj źle się jeździło. Na jezdni cienka warstwa lodu. Wracając z miasta, mimo, że jechałam koło 20 km/h, nie udało mi się zahamować przed skrętem w dziką drogę na Osadę Leśną, musiałam podjechać na "prawilne" skrzyżowanie i już z dwieście metrów przed hamowałam i mrugałam światłem, że będę skręcać, bo ktoś jechał zaraz za mną. Potem wracałam w śnieżycy od paczkomatu, włączył mi się ABS.

"Lalkę" skończyłam, Łęcka poszła do klasztoru "uwodzić pana Boga" mówiąc słowami jednego z bohaterów. Wzięłam się teraz za "Raz do roku w Skiroławkach", niby skandalizująca powieść z PRL-u, ale w dobie tego, co teraz mamy w mediach, powieść ma zabawny wydźwięk. Tyle razy facebook podrzucał mi wpisy o tej książce, że w końcu postanowiłam się z nią zaprzyjaźnić. Ogólnie mam mnóstwo książek ściągniętych z serwisu "Wolnelektury.pl" na ten rok. Coś mi się zepsuło w czytniku i nie mogę książek wysyłać sobie mailem, tylko po kablu. Rzadko kupuję od kilku lat papierowe książki - mimo, że oddalam pół biblioteczki na cele charytatywne, nie mam gdzie trzymać książek.

W święta chyba oszalałam i zamówiłam 8 par dżinsów do przymierzenia, wszystkie z szerokimi nogawkami, ale przy figurze gruszki wyglądam w nich jak bania - co przyjmuję z pokorą i zadowoleniem, gdyż wszystkie idą do odesłania. Dobrze dla szafy i portfela.

piątek, 3 stycznia 2025

Dzień wczorajszy to już wiek

Wczoraj po napisaniu posta zrobiłam, co mogłam najlepszego dla siebie: umyłam zęby i położyłam się spać.  Rano obudziłam się ze spokojną głową i świeżym spojrzeniem na problem dnia wczorajszego.

Oczywiście mogłabym wyjechać i zmienić pracę, ale nie wiem, czy gdzie indziej znajdę równie przyjazną atmosferę. Poza ta praca przyszła do mnie sama, gdy byłam trzęsącą się staruszką po pierwszej psychozie, przetrwała kolejne rzuty choroby, była idealna do samotnego wychowywania dzieci, gdy pojęcie pracy zdalnej nie było jeszcze znane, a ja mogłam swobodnie przychodzić i wychodzić z biura o dowolnych godzinach, tak aby to dostosować do godzin pracy przedszkola i świetlicy szkolnej, no i generalnie była terapią.  Oczywiście mogłabym przestać wysyłać pieniądze starszemu dziecku na studiach i kazać mu się utrzymywać w stolicy samemu, sama jednak miałam komfort studiowania w obcym mieście i dorabiać zaczęłam dopiero na trzecim roku, jak zajęć i nauki było mniej; młodszemu mogłabym kazać kupować sobie słodycze wyłącznie z kieszonkowego, jednak w sumie aż takiej biedy nie miałam przez ostatnie lata; przed pandemią jeździliśmy nawet co roku na zagraniczne wakacje, potem dzieci zrobiły się trochę za stare, żeby z mamusią jeździć na wakacje; dopiero gdy ostatnia lokatorka przestała płacić i musiałam utrzymywać za nią wynajmowane mieszkanie i moją małą rodzinę, narobiło się problemów. Poza tym jakąkolwiek zdolność kredytową mam, może nie dostałabym kredytu hipotecznego, ale dostałam kredyt na samochód. Który zresztą po sprzedaży mieszkania od razu spłaciłam. A związek LAT jest idealny do wychowywania nastolatków, którzy mogą się buntować. Więc płynę, jak umiem.

Z efektem motyla to ciekawe. Zapisałam się przed Sylwestrem na zajęcia z jogi po znalezieniu odpowiedniego terminu - nie chcę chodzić w tygodniu, gdyż po powrocie z pracy wolę coś ugotować dla dziecka i z nim spędzić tę godzinę, dwie na rozmowie przy obiadokolacji, zwłaszcza, że może dziecko jeszcze niedługo będzie w domu, zanim wyfrunie. A po dwudziestej odzywa się we mnie stara baba osiadła i nie chce mi się już z domu wychodzić. Poza tym była to pora, gdy dzwonił ukochany, więc wolałam zostać w domu, by z nim choć chwilę porozmawiać. Teraz wyszukałam sobie zajęcia pod tytułem "Poranna joga" w niedzielne poranki. Boję się słomianego zapału, bo zajęcia już nie raz podejmowałam, ale rzucałam najdalej po dwóch miesiącach. Dlatego na razie opłaciłam tylko pierwszy trening. Poza tym od przedświąt realizuję program "zero alkoholu", okazji do picia w domu nie mam, ale w pracy poranna nasiadówka z lampką szampana to standard. Wyłamuję się z tej "tradycji", co oczywiście codziennie witane jest przez pozostałych współpracowników ze zdziwieniem, bo ponoć "kto nie pije, ten donosi".

Czytam sobie obecnie "Lalkę" i "Tylko one. Polska sztuka bez mężczyzn". Łęcka, mówiąc dzisiejszym językiem, szukała sobie utytułowanych orbiterów i trzymała Wokulskiego w friend zonie. Dzisiaj też są takie kobiety, a przemyślenia bohaterów, że kobiety głównie kochają tych, którzy nimi gardzą i źle traktują, mogłyby być przemyśleniami każdego współczesnego incela na temat chadów. Czterdziestoletni Rzecki uważany był za staruszka, dziś czterdziestka to nowa trzydziestka. Poza tym czytając zastanawiam, jak Łęcka dbała o higienę, jak czyściła zęby i czy myła się pod pachami w tych całych sukniach. 



czwartek, 2 stycznia 2025

Blue Monday - ciąg dalszy

Otóż nagle dotarło do mnie, że utknęłam.

Utknęłam na przedmieściach byłego miasta wojewódzkiego, którego nawet Muńkowi Staszczykowi żal, że upada, gdy przyjeżdża ze stolicy odwiedzić matkę.

Utknęłam w pracy, w której nie mam możliwości awansu i wyjścia poza pułap średniej krajowej. Pracy, z której w sumie ciężko na przyzwoitym poziomie utrzymać w pojedynkę trzy osoby. Tęskniąc trochę za poprzednią pracą. Jednocześnie która daje mi poczucie jako takiego przysługiwania się ludzkości. Jednocześnie pracy, którą wielu traktuje jako zło konieczne. Jednocześnie myśląc, że tę pracę w sumie lubię, nie męczę się w niej, mimo, że nie mam szans na kredyt hipoteczny w pojedynkę (na szczęście nigdy nie był potrzebny). 

Utknęłam w swoich singielsko-staropanieńskich przyzwyczajeniach. Nieprzestawianiu zegara w sypialni na czas zimowy. Posiadania nadmiaru czasu na wyłączność. Oglądaniu "Pierwszej miłości" w tygodniu i "Columbo" w weekendy. 

Utknęłam nie dość, że w związku LAT (Living Apart Together; razem, ale osobno), to jeszcze w związku na bardzo dużą odległość fizyczną. Normalnie mi to nie doskwiera, ale dzisiaj, w pierwszym pracującym dniu po prawie dwóch tygodniach niechodzenia do pracy poczułam, że chcę wracać do domu, gotować zupę ogórkową nie tylko dla dziecka i potem wieczorem od czasu do czasu jeść z ukochanym sery popijając różowym winem.

Niechże coś się wydarzy.



Blue Monday

Dół po Sylwestrze przyszedł szybko, w zasadzie nawet nie myślałam, że przyjdzie.

Nawet nie chce mi się pisać, dlaczego.

Generalnie oprócz urodzin za miesiąc nic się w moim życiu nie zmieniło .

A miało dziać się tyle magii.

Jedyna nadzieja, że to chwilowe uczucie.

środa, 1 stycznia 2025

Kto jest prawdziwą gwiazdą?

Moje dorosłe, ale wciąż nastoletnie dziecko w czasie oglądania Sylwestra z Dwójką kompletnie nie wiedziało, kim jest Bryan Adams, zapowiadany szumnie jako gwiazda, za to jak tylko weszła osoba próbująca swoich sił jako piosenkarka na fali popularności płynącej z roli bycia partnerką niejakiego Friza, od razu zakrzyknęło: "O, Wersow!". Tę z kolei ja widziałam po raz pierwszy w życiu, chociaż słyszałam o niej z racji awantury o posądzaniu jej o kradzież logo przy jednoczesnym studiowaniu przez nią prawa i pisaniu pracy z praw autorskich, opisanej na Pudelku.

To zdarzenie kolejny raz mi pokazuje, jak wielką siłę ma Internet. I jak upływa czas, stare gwiazdy przemijają, rodzą sie nowe. 

Efekt motyla w praktyce

Postanowiłam, tak spontanicznie, zrezygnować z seansu ulubionych seriali w środę i zapisałam się na popołudniowe zajęcia z jogi. Zobaczymy, ...