wtorek, 31 grudnia 2024

Sylwester marzeń

Jeszcze kilka godzin do północy. W mojej głowie krystalizują się postanowienia noworoczne, z których najpoważniejsze to dalsze trwanie w diecie redukcyjnej, próba podjęcia regularnych zajęć jogi i próba ograniczenia kompulsywnych zakupów online, kolejna zresztą.

Sylwester czeka mnie na "białej sali", właściwie grafitowej, bo pościel mam w graficie. Zamiast się stroić, czesać i malować, kończę porządki świąteczne myjąc kuchenne szuflady i czyszcząc sztućce gorąca wodą z sodą oczyszczoną i octem przy jednoczesnym myśleniu, że dobrze robi mi to na psyche. Przecież od czasu do czasu dobrze jest ogarnąć najdalsze zakamarki, zawsze mam wtedy wrażenie, że porządkuję duszę. Porządki te robię co najmniej kilka lat tak aby się przypadkiem nie przemęczyć, czasem odkrywając zaskakujące znaleziska (np. tu). 

Zatem - do obudzenia się w przyszłym roku!

niedziela, 29 grudnia 2024

Liefs uit Londen (Listy z Londynu)





 Van de wereld weet ik niets

Niets dan wat ik hoor en zie, niets

dan wat ik lees

Ik ken geen andere landen, zelfs al

ben ik er geweest

Grote steden ken ik niet

Behalve uit de boeken, behalve van T.V.

Ik ken geen andere stad dan de stad

waarin ik leef

Zij stuurt me kaarten uit Madrid
En uit Moskou komt een brief
Met de prachtigste verhalen
En God, wat is ze lief
Gisteren uit Lissabon "ik mis je" en
een zoen
Vandaag uit Praag een kattebel, want
er is zoveel te doen

 

O świecie nic nie wiem

Nic, poza tym, co słyszę i widzę, nic
poza tym, co czytam
Nie znam innych krajów, nawet jeśli
tam byłem
Wielkich miast nie znam
Poza książkami, poza telewizją
Nie znam innego miasta niż to, w którym żyję
Ona wysyła mi kartki z Madrytu
A z Moskwy przychodzi list
Z najpiękniejszymi opowieściami
I Boże, jaka ona jest kochana
Wczoraj z Lizbony „tęsknię za tobą” i
całus
Dziś z Pragi krótka notatka, bo
jest tyle do zrobienia

 

Znaczenia słów mogę się domyślać (przetłumaczyłam za pomocą Chata GPT), zdawałam maturę z niemieckiego i widzę podobieństwa w słowach, poza tym znalazłam kiedyś w odmętach Internetów angielskie tłumaczenie. To cały mój związek - to ja powinnam śpiewać, a bohaterem powinien być mój ukochany, a pocztówki zastępujemy rozmowami przez Whatsapp.

Jeszcze kilka lat temu, kiedy miałam bardzo negatywne podejście do związków w ogóle i generalnie postanowiłam sobie być sama do końca życia,  żartowałam z koleżanką (która nota bene nagle zerwała ze mną kontakt), że mój przyszły partner powinien być kierowcą TIR-a - często być w trasie i generalnie ograniczyć sie do tego, żeby wręczyć mi swoją kartę kredytową przez szybkę w aucie. Życie, jak zwykle, powiedziało: "Sprawdzam" i przysłało mi faceta z daleka. Po miesiącu od pierwszego spotkania wiedziałam, że to ten właściwy. Ale potem przyszły wątpliwości, mniejsza z tym z jakiego powodu. W każdym razie w przeciągu półtora roku trzynaście razy blokowałam go i odblokowywałam. I choć to może głupie, nadzieję dawała mi jedynie wróżba z tarota, według której miałam być z mężczyzną, który nie wystraszy się mojej choroby, który jest z daleka, często podróżuje, ma zawód wykonywany w uniformie i wróci z zagranicy z miasta nad morzem. Nadzieja matką głupich, ale jak mówi porzekadło dalej "każda matka kocha swoje dzieci". Dlaczego czekam? Chyba głównie dlatego, że nie mam nic innego do roboty, dzieci juz mam, to zegar przestał tykać ;) A tak serio - dlatego, że spełnia moje wymagania, o których napisałam tutaj. Czas fizycznej odległości, jak czuję, był mu potrzebny, by podjąć decyzję o zmianie jego dotychczasowego życia. Co będzie z tego, jeszcze nie wiem, ale wciąż towarzyszy mi nadzieja, że jeszcze wiele dobrych chwil przed nami i każdy miesiąc z nim będzie warty roku mojej samotności. 

piątek, 27 grudnia 2024

27/12

 A więc...

Ponoć nie zaczyna się zdań od "A więc".

Ale tak zacznę: a więc postanowiłam być wyłącznie szczęśliwa. Szczęśliwa tak bardzo, jak tylko pozwolą okoliczności zewnętrzne. A może postaram się nimi w miarę możliwości nie przejmować. Według starej opowieści mieszkają w nas dwa wilki: dobry i zły; rośnie w siłę ten, którego karmimy.

Przeczytałam kilka wpisów Emmy z Ptasiej piosenki (znajdziecie w linkach) i doszłam do wniosku, że własnie takie mam myślenie, jakie ona prezentuje w cyklu wpisów pt. "Historie rodzinne" . Pod całym jej ciągiem myślowym mogłabym się podpisać, wręcz chciałam na głos do siebie powiedzieć: "Tak, szłam tą drogą!" Udało mi się przejść drogę od osadzenia się w wygodnej roli ofiary (o, "jaka ja szlachetna, bo skrzywdzona" się sobie wydawałam) do osoby realnie oceniającej swoją rolę w poprzednim życiu. Od pozycji "miłość to ciągłe cierpienie" do stanowiska "kocham i jestem kochana, ale jesteśmy odrębnymi całościami". Udało się zatrzymać przymus odtwarzania traumy. Czy uda mi się zatrzymać traumę pokoleniową?

Jednocześnie od mojej metamorfozy, czuję, minęło tyle czasu, że nie umiem już towarzyszyć innym w tej drodze. Nie mam do tego wystarczającej już wrażliwości i cierpliwości. Cóż, nie muszę, bo terapeutą nie jestem. 

Postanowienie bycia wyłącznie szczęśliwym wiąże się z poczuciem konieczności opuszczenia miejsc, w których przebywałam notorycznie do tej pory - chcę postawić granice panującej tam stosunkom, czy też raczej powiązaniom, enklawom, bańkom i oczekiwaniem, jak to odczuwam, pożądanych od wszystkich takich samych postaw. Czuję od jakiegoś czasu, że muszę odejść z tamtych miejsc, by zrobić miejsce na rozwój, na nowe, na lepsze, zmienić otoczenie na takie, w którym będę wzrastać i w tym celu założyłam ten blog. Czuję od dłuższego czasu, że opłakałam moje rany i zakończyłam okres żałoby w moim życiu. Chcę, jak ponoć mi pisane, całkowicie przemodelować swoje życie. Pora jak najbardziej idealna - kończy się stary rok, nadchodzi nowe wszystko. A zatem, do starego-nowego życia!



czwartek, 26 grudnia 2024

26/12

 Czy wy też tak macie, że ściszacie radio w aucie w czasie cofania, żeby lepiej widzieć?

Czy wierzycie w lustrzane, tudzież anielskie godziny? Taki mi się widok na komórce udało złapać:

Dzień bardzo spokojny, w zasadzie jak standardowa niedziela - bo inny był słuchany i oglądany repertuar. Jako że byłam sama w domu (chłopcy u taty nadal), puściłam rumbę i wstawiłam pranie (olałam tę czynności przed Świętami). Miałam iść do kina studyjnego, nawet kupiłam bilet, ale była taka fajna bajka w tv i tak dobrze było mi na elektrycznym kocu, że mi się odechciało. W ogóle pod kątem przygotowań to były Święta, których wcale nie odczułam, pewnie dlatego, że Wigilia była u brata, obiad w Boże Narodzenie u rodziców, w drugi dzień Świąt dzieci na obiedzie u ojca i odpadł mi cały burdel związany z gotowaniem i sprzątaniem.

Dieta całe Święta utrzymana, nie przybyło nic, ale też nic nie ubyło. Z alkoholu tylko pól lampki szampana. Kupiłam susz na kompot, ale kompotu nie ugotowałam, więc dorzucam sobie te suszone owoce do herbaty - niech będzie, że to zimowa wersja gorącego napoju.

Weekend też szykuje się bez dzieci - jadą na chrzciny ich najmłodszej półsiostry. 

Torebkę ze zdjęcia zatrzymałam, rozmiar i ucho idealne, przyszła akurat w Wigilię, więc można powiedzieć, że to prezent dla mnie ode mnie. 

Mam bardzo pozytywnego tarota na następny rok, może z wyjątkiem ciąży (ha, ha), o którą bym się bała raz z powodu wieku, drugi raz z powodu leku, który przyjmuję dożywotnio. Poza tym biorę antykoncepcję i bliżej mi do menopauzy, niż ciąży, więc zdziwiłabym sie BARDZO. Ale, jak mówi znajomy radca prawny, nieznane są wyroki boskie i sądów polskich.

środa, 25 grudnia 2024

Boże Narodzenie

 Boże Narodzenie całkiem w porządku, aczkolwiek chłopcy byli cały dzień (od wieczora Wigilii) u ich taty. Rano sprawa urzędowa (tak, dostałam wezwanie na 25.12, są instytucje, które pracują w Święta normalnie), potem obiad u rodziców. Tata zachowywał się całkiem w porządku, nie pouczał jak zwykle, mama nieco próbowała coś tam pokrzykiwać na niego i jego psa (co ja nieodmiennie biorę za lekką agresję słowną). Wieczorem obejrzałam na Netfliksie film "Maryja" i choć nie znam Biblii na tyle dobrze, by odnieść się do szczegółów scenariusza i lektorka jest beznadziejna, to generalnie upłakałam się. W ogóle myślę sobie, że odrzucając władze religijne, sama wspólnota Kościoła nie jest niczym złym. Myślę, że w najtrudniejszym okresie swojego życia doświadczyłam opieki z góry: kiedy dostałam pierwszej psychozy, a myśli stały się nieznośne, założyłam zielone kalosze w stokrotki i pierwszy porządny płaszcz kupiony za studenckie stypendium w butku na głównej ulicy Katowic. To był czas okropnego wewnętrznego napięcia wewnętrznego, taki osobisty „Sturm- und Drangperiode”. Kalosze wybrałam dlatego, że identyczną parę posłałam komuś w świat na szczęście, a płaszcz – pierwszy porządny ciuch za pieniądze zdobyte własnym nakładem sił. Z tego miejsca korzystając okazji chciałam podziękować rodzicom, w szczególności mojej mamie, którzy włożyli ogromny trud w moją edukację tylko po to, żebym mogła realizować, co mi się tylko w głowie usrało.

Podczas tego spaceru doszło do samorozmowy – nie jakieś tam głosy z wnętrza głowy, jak twierdzi eksmąż, tylko po prostu szłam przez las kierując się słońcem padającym na zielone kolory, zadawałam sobie myślach pytania i próbowałam znaleźć na nie odpowiedzi. Generalnie wyszło mi, że mieszkam na krawędzi dwóch światów (co się poniekąd zgadza z rzeczywistością), jestem osieroconą córką księdza, do tego jednocześnie swoją matką i ojcem, dom został wybudowany na starym poniemieckim cmentarzu i doszłam do takiego etapu w życiu, kiedy została ze mnie pusta, plastikowa butelka, nabita na patyk do góry dnem – w taki sposób, że nic już się w niej nie zatrzyma; wszystko, co jakimś cudem dostałoby się do środka, po prostu zgodnie z prawami fizyki wypłynęłoby na ziemię w lesie. Las się skończył, wydało mi się, że widzę w oddali góry Dolnego Śląska – to był efekt studiowania bloga Kurki Domowej. Potem postałam chwilę na łące, ale mój „pociąg życia” (był taki film) nie nadjechał, postanowiłam więc zawrócić. Wyszłam z lasu na przystanek autobusowy, czekałam kilkanaście minut, nawet podjechał policyjny patrol, policjantka otaksowała mnie wzrokiem, ale siedziałam sobie na ławce cicho i spokojnie, więc po chwili patrol odjechał. Wsiadłam w drugi odjeżdżający autobus. W kieszeni znalazłam jeden grosz oblepiony landrynką, pomyślałam więc, że za tę podróż zapłacę tym jednym groszem. Rzuciłam go na podłogę autobusu i wydało mi się, że w ten sposób zostawiam za sobą ślad moich emocji. Wysiadłam na Stradomiu, czy może było to Trzech Wieszczy, przeszłam spacerkiem między blokami i na żółtej skrzynce gazowej zostawiłam malutką, czarną figurkę pieska – wydało mi się, że w ten sposób zostawiam ślad dawnemu koledze ze szkolnej ławki, który obecnie pracuje w Gazowni. Doszłam do dworca, na szczęście nieczynnego, bo gdyby było inaczej, pewnie wsiadłbym do pierwszego lepszego pociągu, a moja matka, która robi od ręki rzeczy niemożliwe, do dzisiaj szukałaby mnie programami typu „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie”. Bóg mnie jednak nie opuścił wtedy. Kiedy już ochłonęłam, doszłam do wniosku, że muszę wrócić do domu pieszo, bo przecież nie miałam żadnych pieniędzy na autobus. Do dziś się zastanawiam, czy jako taka uczciwość to cecha wrodzona czy nabyta w drodze wychowania – korzenie mam iście piekielne, ojciec – emerytowany policjant-milicjant, matka – obecnie emerytowana urzędniczka urzędu kontroli skarbowej (a przydomek miała tam chyba „Bulterier”). Gdzie w tym opieka boska? Ano w tym, że dworzec, na który dotarłam wtedy, był nieczynny, a ja postałam sobie tam dłuższą chwilę i "wrócił' mi rozum.

I myślę sobie też, że Józef miał mega odwagę, że wziął sobie za żonę kobietę w ciąży, z która nigdy nie spał, która twierdziła, że zapłodnił ją Duch Święty, a potem - mówiąc memem- pojawiło się trzech kolesi znikąd z prezentami. 

25/12 Spokojnych Świąt! (filmik trwa tylko minutę)


 

wtorek, 24 grudnia 2024

Wigilia

 Siedziałam na Wigilii u brata trzy godziny naprzeciwko rodziców, uważnie ich słuchając i obserwując. Wnioski są takie, że nie chcę takiego związku, jaki oni mają, ani traktować się wzajemnie, jak oni się wzajemnie traktują. 

Myślę ciepło o Was, na Święta i na każdy czas.



Trzech Króli

 Po wczorajszych zajęciach mam zakwasy koło żeber, w karku i ramionach i bolą mnie kości siedzeniowe. Ale mam nadzieję, że "ruszyłam...