Trauma pokoleniowa

 Wysłuchałam wczoraj dłubiąc w komputerze dwóch podcastów z serii "Drogowskazy", w tym odcinka "O traumie pokoleniowej i drzewie genealogicznym" i miałam kilka swoich refleksji. 

Przede wszystkim, że nie mam mocy by zmienić życie moich rodziców i ich samych, ale już wystarczająco wpłynęłam na siebie, by nie iść ich drogą. W odcinku padło stwierdzenie, że czasami dzieje się tak, że ktoś z naszych przodków był bardzo złym człowiekiem, popełnił jakiś straszliwy czyn (mord, gwałt, pobicie), nam w genach przekazane zostaje to zachowanie i dlatego naszymi działaniami staramy sie niejako wynagrodzić ludziom pojawiającym się w naszym życiu i jesteśmy przykładowo tak uczynni i matczyni dla nich, że niemal bez mydła włazimy im do d*py. Skojarzyłam to z zachowaniem mojej matki (zresztą ja do jakiegoś momenty w życiu byłam identyczna), która zawodowo robi wszystko, by zalegalizować komuś "biznesy", zawsze myśli za wszystkich, panikuje bez powodu, doradza, zwłaszcza gdy nieproszona. Nie spotyka się to z wdzięcznością, wbrew pozorom. Kiedyś pomyślałam sobie, że między innymi wiąże się to u niej z potrzebą sprawowania kontroli nad życiem innych ludzi - w sytuacji, gdy nie ma kontroli nad życiem własnym. Trochę jest to też przez to, że była najstarsza z szóstki rodzeństwa i musiała jako dziecko opiekować się wszystkimi. A trochę może właśnie z tego powodu, że jej dziadek był złym człowiekiem, pił i bił, żona umarła mu na raka, gdy moja babcia miała sześć lat, pradziadek ożenił się zaraz ponownie, ale nie był dobry dla drugiej żony, potrafił ją pobić nawet bochenkiem chleba nie zważając na fakt, że widzą to jego dzieci;  raz w czasie wojny pobił ją tak dotkliwie, że chcieli zabrać go Niemcy do aresztu, ale babcia biegła za wozem i płakała wołając "Oddajcie tatę". Moja babcia przeniosła swoją traumę na moją matkę, moja matka na mnie.

Czasem zachowanie matki jest miłe, jak na przykład wczoraj, gdy dała mi dwie stówy z poleceniem kupienia sobie ładnych majtek na Walentynki, miłe, gdy kupuje mi moją ulubioną sałatkę, ale częściej, gdy nie rozumiałam mechanizmów, odbierałam jako wtrącanie się w moje życie. Teraz jednak rady rodziców, nawet gdy nieproszone i mnie drażnią albo gdy matka fuka groźnie udając obrażoną, gdy nie chcę od niej jeść słodyczy, staram się sobie tłumaczyć, że wypływają z troski o mnie i wnuki i że to jest własnie jej język miłości.

Ja byłam identyczna, panikara, naduczynna do niezrozumienia, wciąż chciałam, by wszystkim dogodzić bez oglądania się na dobro własne. Ale do czasu, aż dostałam po tyłku i po czasie to i owo sobie przemyślałam. Myślę też teraz, że niepowodzenia w moich wcześniejszych związkach trochę (oczywiście to tylko jeden z wielu czynników) wynikały z mojej postawy - nie dawałam w myśl zasady równowagi "ile dostajesz, tyle dajesz". Dopiero przy lubym sie tego nauczyłam.

Mam nadzieję, że moje dzieci jeszcze bardziej odetną sie od traumy pokoleniowej. 

Komentarze

  1. Trochę nadużywana jest, moim zdaniem, ta teoria o traumie pokoleniowej. Owszem, wpływa na nas jak wszystko inne, zwłaszcza nieuświadomione - pośrednio lub bezpośrednio ; ale to nie czary-mary, tylko logiczny ciąg przyczynowo - skutkowy. Zupełnie nie "kupuję" tego wywodu o podświadomej potrzebie wynagrodzenia straszliwego czynu przodka (zwłaszcza gdy się o nim nie ma pojęcia). Natomiast na przykładzie własnej rodzinnej historii wiem, że z pokolenia na pokolenie można przekazywać sobie wzorce zachowań, przekonania itp.
    Niewiele wiem, o swoich przodkach, ale czegoś tam się dowiedziałam od cioci, siostry Mamy. Mama była DDA, wyniosła z domu tzw. tryb przetrwania, skłonności do agresji, wybuchowość, perfekcjonizm, niecierpliwość, racjonalizm, praktyczność. To nie była mama głaszcząca po główce i tuląca dzieci. O to wszystko miałam do niej wiele żalu, ale dziś, gdy wiem o niej więcej, potrafię spojrzeć na nią ze zrozumieniem.
    Przejęłam po niej tendencję do gwałtownych i nadmiarowych reakcji, doszukiwanie się (jasne, że niecelowe i nieświadome) ataku tam, gdzie go nie ma.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę że moją traumą pokoleniową jest to, że byłam ,,niewidzialnym dzieckiem". Dzieciństwo mamy wypadło na czasy powojenny, gdy była straszna bieda i rodzice byli za bardzo zajęci samym wyżywieniem dzieci, żeby móc jeszcze poświęcać im uwagę, czas, okazywać miłość czy chociażby tłumaczyć świat. Nie było na to czasu, siły ani świadomości jakie to ważne dla dziecka. Mama przejęła rygorystyczny styl wychowywania po dziadkach, była apodyktyczna i nie okazywała nam miłości. Od dzieciństwa się jej bałam i wcale nie przestałam jako osoba dorosła. Dopiero wiedza psychologiczna i intensywna autoterapia otworzyła mi oczy na to, że nie mogła być inna, bo miała mnóstwo ran emocjonalnych, z powodu których była skupiona na własnym bólu, a nie na rodzinie. Całą jej energię zżerał ból, dla nas niewiele zostawało.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Komentarze są moderowane. Anonimowe komentarze i te, które przez autorkę zostaną uznane za zbyt wścibskie i złośliwe, nie będą publikowane.

Popularne posty z tego bloga

Sylwester marzeń

Liefs uit Londen (Listy z Londynu)

Kto jest prawdziwą gwiazdą?