Wczoraj po napisaniu posta zrobiłam, co mogłam najlepszego dla siebie: umyłam zęby i położyłam się spać. Rano obudziłam się ze spokojną głową i świeżym spojrzeniem na problem dnia wczorajszego.
Oczywiście mogłabym wyjechać i zmienić pracę, ale nie wiem, czy gdzie indziej znajdę równie przyjazną atmosferę. Poza ta praca przyszła do mnie sama, gdy byłam trzęsącą się staruszką po pierwszej psychozie, przetrwała kolejne rzuty choroby, była idealna do samotnego wychowywania dzieci, gdy pojęcie pracy zdalnej nie było jeszcze znane, a ja mogłam swobodnie przychodzić i wychodzić z biura o dowolnych godzinach, tak aby to dostosować do godzin pracy przedszkola i świetlicy szkolnej, no i generalnie była terapią. Oczywiście mogłabym przestać wysyłać pieniądze starszemu dziecku na studiach i kazać mu się utrzymywać w stolicy samemu, sama jednak miałam komfort studiowania w obcym mieście i dorabiać zaczęłam dopiero na trzecim roku, jak zajęć i nauki było mniej; młodszemu mogłabym kazać kupować sobie słodycze wyłącznie z kieszonkowego, jednak w sumie aż takiej biedy nie miałam przez ostatnie lata; przed pandemią jeździliśmy nawet co roku na zagraniczne wakacje, potem dzieci zrobiły się trochę za stare, żeby z mamusią jeździć na wakacje; dopiero gdy ostatnia lokatorka przestała płacić i musiałam utrzymywać za nią wynajmowane mieszkanie i moją małą rodzinę, narobiło się problemów. Poza tym jakąkolwiek zdolność kredytową mam, może nie dostałabym kredytu hipotecznego, ale dostałam kredyt na samochód. Który zresztą po sprzedaży mieszkania od razu spłaciłam. A związek LAT jest idealny do wychowywania nastolatków, którzy mogą się buntować. Więc płynę, jak umiem.
Z efektem motyla to ciekawe. Zapisałam się przed Sylwestrem na zajęcia z jogi po znalezieniu odpowiedniego terminu - nie chcę chodzić w tygodniu, gdyż po powrocie z pracy wolę coś ugotować dla dziecka i z nim spędzić tę godzinę, dwie na rozmowie przy obiadokolacji, zwłaszcza, że może dziecko jeszcze niedługo będzie w domu, zanim wyfrunie. A po dwudziestej odzywa się we mnie stara baba osiadła i nie chce mi się już z domu wychodzić. Poza tym była to pora, gdy dzwonił ukochany, więc wolałam zostać w domu, by z nim choć chwilę porozmawiać. Teraz wyszukałam sobie zajęcia pod tytułem "Poranna joga" w niedzielne poranki. Boję się słomianego zapału, bo zajęcia już nie raz podejmowałam, ale rzucałam najdalej po dwóch miesiącach. Dlatego na razie opłaciłam tylko pierwszy trening. Poza tym od przedświąt realizuję program "zero alkoholu", okazji do picia w domu nie mam, ale w pracy poranna nasiadówka z lampką szampana to standard. Wyłamuję się z tej "tradycji", co oczywiście codziennie witane jest przez pozostałych współpracowników ze zdziwieniem, bo ponoć "kto nie pije, ten donosi".
Czytam sobie obecnie "Lalkę" i "Tylko one. Polska sztuka bez mężczyzn". Łęcka, mówiąc dzisiejszym językiem, szukała sobie utytułowanych orbiterów i trzymała Wokulskiego w friend zonie. Dzisiaj też są takie kobiety, a przemyślenia bohaterów, że kobiety głównie kochają tych, którzy nimi gardzą i źle traktują, mogłyby być przemyśleniami każdego współczesnego incela na temat chadów. Czterdziestoletni Rzecki uważany był za staruszka, dziś czterdziestka to nowa trzydziestka. Poza tym czytając zastanawiam, jak Łęcka dbała o higienę, jak czyściła zęby i czy myła się pod pachami w tych całych sukniach.